Przyszli i zostali:

czwartek, 14 listopada 2013

Nieproszeni

Wczoraj.
Siedzę sobie ledwo w gaciach, popijając poranną kawę i ze smutkiem myśląc, że koszulka od spania wkrótce będzie musiała mnie opuścić, bo te plamy z kawy, czekolady i inne dzieła małych rączek nie bledną nawet po kąpieli w 90 stopniach.
Wtedy... oczywiście: pukanie do drzwi.
Normalnie bym nie otwierała, ale Lordas już stoi pod nimi i skacze z radości, więc nie mogę udawać, że mnie nie ma w domu.
Nie czekam na kuriera, ani nawet na list miłosny, ale może chodzą sprawdzać gazomierz - kto ich tam wie. Ogólnie trzeba wyjść do ludzi, nie bądź dzikusem itd.
Zrywam się w te pędy, po drodze gorączkowo szukając wczorajszych spodni (wsiąkły), ostatecznie łapiąc kusy szlafrok, co pasek zgubił lata temu, który więc muszę stale przytrzymywać.
Gorączkowo szukam kluczy, bo były w torebce spacerowej, ale pamiętam, że ostatnio je gdzieś przekładałam...ostatecznie znajduję w najmniejszej torebce wciśniętej w najdalszy kąt wieszaka.
Otwieram, a tam elegancki facet w drogim płaszczu, u boku skórzana teczka. Cieszę się, bo chyba nie jehowiec...
Może szuka dłużniczki, która mieszkała tu przed nami, nabrała kredytów i zniknęła.
Bywało tak.
Może z milicji i szuka chłopa, co tu kiedyś mieszkał, a wyszedł z nowego domu i nie wrócił.
Tak też bywało.
Może w tym liberalnym kraju jest on pielęgniarzem środowiskowym i przyszedł sprawdzić jak żyjemy.
Tak jeszcze nie było, ale przecież może być.
Gorączkowo ściskam szlafrok, modląc się, żeby nie zauważył, że jeszcze nie ma połowy miesiąca i nie odbyłam wciąż listopadowego golenia nóg i żeby nie wystawało mi pół dupy jak zza krzaka. Drugą ręką ciągnę Lordasa za kołnierz, bo próbuje wyrwać się na zewnątrz, a go przecież gonić w gaciach po korytarzu nie będę.
Wymrukuje jakieś powitanie, standardowo facet pyta o samopoczucie (No mocno średnie panie, bo te ciastka co je pożeram garściami od kilku tygodni, zostały na moich udach, a teraz stoję przed tobą w gaciach i sam widzisz...)
Chciałby ze mną porozmawiać, jaki jest mój angielski?
Ale próżnym trudem moje próby otwarcia paszczy, bo pan na odpowiedź nie czeka...
Skąd jestem, czy z Polski?
Matko, po ryju widać czy to te nogi nieogolone jak w tym starym dowcipie...?!
Jednocześnie podnosi do góry kolorową broszurkę.
A jednak.
Może wolałabym porozmawiać w innym języku (wylicza)? (Tu ja powstrzymuję się od wyjrzenia i sprawdzenia czy w głębi korytarza nie stoi stos eleganckich klonów, którzy potrafią o bogu mówić po arabsku, gdyby mi się zachciało)
Czy wezmę broszurkę? Ma też po polsku, gdyby tak było mi wygodniej...
(Pomarańczę, ananasa?)
Mój wzrok jeszcze go nie zabił, więc mówię, że nie jestem zainteresowana, puszczam szlafrok (bo już co mi po skromności), łapię Lordasa za fraki, wciągam do mieszkania, zamykam drzwi.
 
Czy on ZAWSZE muszą przychodzić w najmniej odpowiednich porach?
Nie mogą przyjść jak siedzę ubrana, umalowana i bez pryszczy?
Teraz i tak wpadają raz na parę tygodni, ale raz dla świętego spokoju wzięłam gazetkę i potrafili przychodzić co drugi dzień...
Zdarzało się, że otwierałam im drzwi z rękoma całymi w cieście, wybiegałam spod prysznica, skracałam posiedzenia na kiblu, a raz nawet wpadli, kiedy akurat przewijałam Lordasa i byłam po łokcie w kupie.
Tych razów, kiedy budzili mi dzieciaka ledwo odłożonego na drzemkę nie liczę...
 
Krąży legenda, że kiedyś kogoś udało im się przekonać od tego chodzenia po domach, ale miejsca mają ograniczone, więc na co im ten trud?
To nawet bardziej upierdliwe niż ksiądz po kolędzie, bo ten chodzi raz w roku i możesz nie wpuścić...
 
Szczwane bestie - o tej porze w domach są niemal tylko takie jak ja mamuśki i pewnie łatwiej je zagadać takiemu przystojnemu chłopu w szarym płaszczu. Tym razem nie trafili, bo gdzie mu tam było do księcia Harrego, albo do mojego chłopa jak się ostrzyże i ogoli...
No i ja byłam niewyjściowa, więc nie w głowie mi flirty, a co dopiero bajki i bajeczki...
 
Czy będzie bardzo niegrzeczne jeśli wywieszę sobie na drzwiach karteczkę:
 "Nie chcę rozmawiać o bogach, politykach, ani zmieniać operatora kablówki.
Prawdopodobnie właśnie siedzę na kiblu, przetykam kretem zlew, albo myję włosy* (*niepotrzebne skreślić).
 Fenkju." ?
 
Czy tabliczka "Uwaga, zły pies" rozwiązuje problem akwizytorów słów bożych...?
 
 


czwartek, 26 września 2013

Wąs

Przeglądam zdjęcia z urodzin Lordasa:
- Myślałem, że się przyczepisz, że się nie ogoliłem.
- Kurde! Bo zobaczyłabym to dopiero na zdjęciach! Czemu się nie ogoliłeś na urodziny dzieciaka?!
- ...
 
Przeglądam dalej, a że złapało się tam kilka zdjęć w przybliżeniu na makijaż:
- Ojessssu, ale mam wąsa!
- CO?! Nie ogoliłaś wąsa na urodziny dzieciaka??!!
 
O_o

czwartek, 19 września 2013

15 powodów dla których lepiej mieć mały biust

Niektóre z nas natura obdarzyła biustem jak donice, niektóre otrzymały tylko małe, smętne stożki.
Można w związku z drugą opcją rozpaczać lub zbierać do porcelanowej świni każdy grosz w celu opłacenia doktora Szczyta. Można sobie znaleźć bogatego męża, który opłaci doktora Szczyta. Albo można sobie w stanik wkładać skarpetki.
Jednak najmniej bolesną, najtańszą i najszybszą opcją jest: polubić.

Przedstawiam Wam dziś zbiór unikalnych powodów do radości, które powinna znać każda małocycata.
Warto zapamiętać, ewentualnie wracać do nich podczas Dni Paszteta.

1. Rozmówcy zawsze patrzą Ci w oczy.
2. Kiedy spadnie Ci cukierek, podnosisz go z podłogi - nie musisz przez pół godziny szukać go gdzieś w rowku.
3. Jeśli schudniesz niewiele stracisz.
4. Jeśli przytyjesz, rozstępy pokryją małą część ciała.
5. Małe rozmiary staników są zawsze dostępne podczas ostatecznych wyprzedaży w sklepach.
6. Kiedy mężczyźni mówią, że lubią piersi, które mieszczą się w dłoni - serio mają na myśli pierś, a nie tylko sutek.
7. Możesz spać na brzuchu.
8. Twoje cycki nigdy nie sięgną pępka.
9. Ani się nimi nie owiniesz.
10. Tym bardziej nie zarzucisz ich na ramiona zamiast poduszek żakietu.
11. Kiedy biegniesz, Twój biust nie uderza Cię w twarz. I wcale nie musisz w tym celu kupować sportowego stanika.
12. Zimą nie musisz kupować płaszcza o dwa rozmiary większego, żeby dopiąć się w biuście.
13. Latem możesz pod sukienkę nie założyć stanika. I nadal wygląda to dobrze.
14. Jesteś ekonomiczna: balsam ujędrniający biust starcza Ci na dłużej.
15. Do pokoju nie wchodzą najpierw Twoje cycki, a kiedy spojrzysz w dół - widzisz własne stopy.



Oświadczam, że ten post nie miał na celu sprawienia przykrości wielkobiuściastym. Aczkolwiek musicie sobie wymyślić własne powody do radości.


niedziela, 1 września 2013

Propozycja...do odrzucenia

Mam ci ja blog - poza tym gdzie się znajdujemy i poza kosmetycznym. Kulinarny. 
Ani to mistrzostwo świata, ani dno totalne, ale radzi sobie nieźle i jego statystyki całkiem mnie radują.
Jest to moje cacuszko, ale tyłków nie porywa - tym większe było moje zdziwienie, gdy odkryłam w skrzynce propozycje współpracy. Wcale nie pierwszą i chyba w tym rzecz.
Pierwsze kilka zdań było miodem na mą duszę - już widziałam jak zostaje Wielkim Blogerę, gotuje dla prezydenta i dziele się przepisem na wojskową grochówkę z księciem Harrym.
Ups... Chyba nie ja jedna.
Im dalej w tekst, tym bardziej mina mi rzedła, bo bardzo całość wyglądała na kopiuj-wklej.
Mogłabym to wybaczyć...
Ale jaką oni mieli dla mnie PROPOZYCJE!

W skrócie: ja wstawiam na bloga reklamę ich sklepu (i ona tam zostaje na święte zawsze), a w zamian dostaje prowizje, gdy ktoś wejdzie z mojego bloha i coś u nich kupi.

Armature prowadzą - kafelki, zlewy i sedesy.

Bo przecież każdy siłą skojarzenia z bloga kulinarnego przechodzi do sklepu i klika "zapłać" przy sedesie w kwiatki za pięć tysięcy.
Prawda?
Żaden logiczny człowiek (który akurat nie jest szejkiem) nie wchodzi do takiego sklepu, nie woła do Starego "Ej, znalazłam wanne w kształcie gwiazdki za 10 tysi", nie cuci później Starego, który przy cenie dostał zawału, ewentualnie zakrztusił się bigosem, nie wraca po roku (dziesięciu wizytach w banku i trzech pożyczkac od teściowej) na powyższą stronę korzystając z google, albo własnych zakładek.
Nie.
Spisujesz przepis na placek drożdżowy, widzisz złoty kran na reklamie, wchodzisz i kupujesz.
A ja mam z tego oszałamiającą prowizje. Po prostu czysty zysk.

Gdybyście wszyscy zaczęli robić remonty mogłabym nawet zostać milionerem.
Ale to się raczej nie stanie - uważam takie z tyłka wzięte reklamy za zaśmiecanie bloga.

Nie mam zmysłu do interesów, nie? :(

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Bunt dwulatka

Dwa wielkie słowa: bunt dwulatka.
Lordas na miesiąc przed urodzinami postanowił pokazać rogi (a już liczyliśmy, że przejdzie bokiem).

Lordas dostaje szału bez większej przyczyny.
Szał = krzyk, płacz, wycie, darcie, szarpanie, szczypanie, gryzienie, drapanie i uciekanie.

Rano nie dał się przebrać, ni przewinąć - puściłabym go bez pieluchy, ma nocnik, ale nie dał sobie nawet założyć gaci.
Następnie dostał szału, bo...dałam mu banana. Wrzeszczał i krzyczał, banan został rozwalony o ścianę.
Później zaczął wyć, bo wrzucił klocki pod samochód i nie mógł ich wydobyć.
Dalej płakał z głodu - jednak banan okazał się dobrym przyjacielem.
Kolejny atal szału spowodowałam ja, bo nie pozwoliłam mu wejść na stół i grzebać w moich papierach.
Po tym wściekł się, gdy próbował się rozebrać (nie jest aż tak ciepło), a ja mu nie pozwoliłam.
Postanowiłam ściągnąć mu pieluchę i niech już biega z gołym tyłkiem... A gdzie tam! Walka, ucieczka, szarpanie i krzyk.

Wstał 5 godz. temu.

A teraz nad moją głową wisi - jak ten miecz - podła myśl, że trzeba by się ubrać i iść na spacer. Tam z pewnością postanowi kilka razy poleżeć na chodniku, poraczkować po betonie (bo po co chodzić) i wyrywać się do ucieczki przy najruchliwszej ulicy.

Iść czy nie iść?

Wysłać go pocztą do Polski czy przeczekać?

Oto są pytania...

Może on też nie lubi poniedziałków?
I reszty dni tygodnia...?

Hmm... Tak "btw": ciekawe czy bunt dwulatka istniał w czasach gdy klaps był uznaną metodą wychowawczą?
Są chwile, gdy mam ochotę przeprowadzić w tym zakresie pewne badania.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Podwawelska

Tesco.
 
"- Nie bierz tej kiełbasy - przecież w sobotę jedziemy do polskiego sklepu.
- Racja, zapomniałem.
- No widzisz... Co Ty byś beze mnie zrobił?
- Kupiłbym sobie Podwawelską..."

piątek, 2 sierpnia 2013

Siemie

Ugotowałam żel lniany, resztki zostawiłam w nadziei, że opuści mnie leń gigant i wieczorem nałoże sobie papkowate resztki na twarz.

"- Co masz w tej miseczce?
- Siemie.
- Po co Ci ziemia?"

czwartek, 1 sierpnia 2013

Urodzinowe oświadczenie

Oświadczam, że osoby, które nie wysłały mi urodzinowej kartki usuwam z listy otrzymywaczy moich kartek Gwiazdkowych.
 
Znaczy skreślam wszystkich.
 
Oświadczam również, że kiedyś zostanę Księżną, albo milionerką, albo prezydentem i wtedy pożałujecie, że nie wysyłaliście mi kartek i nie dostawaliście moich.
 
No dooobra - dostałam dużo życzeń via fejsbuk, ale to nie to samo, nie?
 
Obowiązuje odwołanie od decyzji.
Aby przywrócić sobie miejsce na Kempkowej Liście Gwiazdkowej należy wysłać zaległą kartkę oraz prezent na Kempka adres domowy.
 
 
A tak ogólnie, to czuję się staro.
Znalazłam nawet siwe włosy.
A zmarszczek tylko przez tłuszcz nie widać!
 
Mało tego - brak mi dawnych wspaniałych czasów, gdy poczta roznosiła listy.
Życzenia na komunikatorach są przecudowne, ale jaka to radość dostać list!
 
Ktoś musiał przecież iść do sklepu.
Kartkę kupić.
Podpisać.
Wsadzić w kopertę.
Wysłać.
Znaczy zapłacić :D
Ktoś inny musiał ją posortować.
I przynieść.
Znaczy zarobić...
A ja ją mogłam dostać!
Czyż to nie było szalenie bardziej romantyczne niż życzenia na ekranie komputera?

niedziela, 28 lipca 2013

Dzień dobry, nazywam się Kempek i jestem...Kempkiem.

Ponieważ u mnie wszystko ma swoją kolejność, która niekoniecznie pokrywa się z kolejnością innych osób, uważam, że nadszedł czas się przedstawić.
Pojawiły się już 4 notki i byłoby bardzo niegrzeczne z mojej strony nie powiedzieć czegoś o sobie.
Mogłoby się zdarzyć, że komuś byłoby przykro.
Jak również mogłoby się zdarzyć, że wszedłby tu jakiś człowiek, nie przeczytał jak się przedstawiam i to zrujnowałoby mu życie, bo np. nie zainspirowałam go do stworzenia fantastycznej książki lub filmu.
A co, nie?
 
 
Tak czy owak jestem Kempkiem.
To taki pseudonim, stan umysłu i styl życia.
Nikt poza mną nie może być Kempkiem i z tego powodu wielu ludziom przykro... Niektórzy nawet płaczą. A niektórzy nie i wtedy wystarcza im wymyślanie życia alternatywnego dla Kempka i rozpowszechnianie swoich wizji wśród sąsiadów.
 
 
Mieszkam z Majlordem i Lordasem na tak zwanej Obczyźnie. Pisze "tak zwanej", bo polski język słyszy się tu równie często jak inne. Przynajmniej w pewnych miejscach.
Majlord trochę narzeka, że założyłam KOLEJNY blog i z tego powodu mam szczery zamiar wymienić go na księcia Harrego przy najbliższej okazji. Chociaż może nie, bo ostatnio kupił mi fajne prezenty.
Lordas z kolei, to Lordas - jest przecudownym maleńkim szkrabem (i wrócę do tego zdania, gdy kolejny raz potraktuje drzwiczki piekarnika jak rozkładane krzesełko).
 
Zajmuje się Lordasem, więc przez całe dnie SIEDZĘ W DOMU, ewentualnie NIC NIE ROBIĘ i można przyjąć, że głównie LEŻE I PACHNĘ.
Znaczy standardowo: gotowanie, pieczenie, pranie, sprzątanie, mycie, zmywanie, wieszanie prania, składanie prania i mycie kibla. To ostatnie bardzo lubię, kiedy mam porządny Domestos. Za to nie tknę wanny i umywalki - to działka Majlorda.
Majlord też wyrzuca śmieci. To chyba nawet więcej niż zgodziłby się robić książę Harry, więc się na razie wstrzymuje z wymianą.
 
Lubię czekoladę, a skoro już ją tak lubię, to lubię też moment, kiedy kończę ćwiczyć. Absolutnie nie znoszę zaczynać, dlatego zaczynanie tak słabo mi idzie.
I lubię jak Lordas zjada cały obiad.
 
Za to nie lubię mięsa na słodko. I jak mnie ludzie denerwują. I jak przychodzą Świadkowie, kiedy ja akurat jestem po łokcie w przewijanej kupie, biegnę otworzyć, potykając się po drodze i smarując kupą torebkę w której trzymam klucz, bo być może - tym razem - to listonosz i ma dla mnie paczkę, a to jednak znów oni...
 
Lubię jeszcze wiele innych rzeczy. I nie lubię nawet więcej - albo na odwrót, w zależności od dnia.
Mam zamiar je tu na blogu wymieniać, ale nie dziś.
 
Aha! Mam obłędne 22 lata. Cóż... jeszcze przez 3 dni, więc chwalę się, bo później mogę nie mieć sposobności.
Wyglądam starzej, czuje się starzej i zachowuje się starzej, więc nie wiem ile mam lat duchowo. Coś koło 83.


Nad kanapą w dzień lipcowy...

...takie toczą się rozmowy:

Zginęło nam ostatnio podejrzanie dużo rzeczy, w tym - dziś - telefon Majlorda.
Szybka decyzja: podnosimy kanapę.

Ciężkie toto jak sto diabłów i ma szparę na grubość palca od podłogi, więc wydobyć się inaczej nie da...

Telefon był.

A poza nim:
- 4 książeczki,
- 4 łyżeczki,
- 2 talerze,
- 2 podkładki ze stołu,
- łopatka,
- grabki,
- list od naszego dostawcy internetu,
- ulotka z pizzerii,
- garść przeżutych rurek do napojów,
- drewniana układanka,
- wieczko od lodów,
- papierek z bombonierki,
- wszystkie płaskie przedmioty z zestawu małego kucharza: łopatki, plastikowe plasterki pomidorów, jajka sadzone, kromki chleba,
- gryzak,
- grzechotka.

Upchane tak, że na płask musiałam pod kanapę się wczołgać, żeby część wydobyć.

Czeka nas jeszcze podniesienie fotela...

Szukajcie, a znajdziecie.



wtorek, 23 lipca 2013

Royal Baby

Dziwnie by było, gdyby u mnie zabrakło tego tematu.
Absolutnie uwielbiam brytyjską monarchię i wszystko co sobą reprezentuje. Na wszelkich car bootach zawsze przystaje przed królewskimi portretami, talerzami, kubkami upamiętniającymi, łyżeczkami, przypinkami itd.
Kooocham to!
Kto Kempka zna, ten wie, że jako nastolatka zakochana byłam bez pamięci w księciu Williamie - przez jakiś tydzień, póki nie doszłam do wniosku, że książę Harry jest równie uroczy.
Był też czas, gdy mignęła mi myśl, że Książę Małżonek, to taki przystojny starszy pan.
Kempek zwierzęciem kochliwym...
Cóż czynić?
Kate zabrała mi marzenie o zostaniu księżną, a sama już mam Majlorda, więc - póki się nie zdecyduje go wymienić - do Harrego mogę tylko z daleka wzdychać.
Stanęło na tym, że pozostaje mi cieszyć się ich szczęściem i życzyć jak najlepiej.
Ano właśnie.
Narodziny dziecka to zawsze cudowne wydarzenie. Szczerze mówiąc do dzisiaj nie mogę ogarnąć jak to możliwe, że Michałka nie było, nagle jest i rośnie. Och, wiem jak to się stało - byłam przy tym - ale jak się głębiej nad tym zastanawiam - jest w tym coś niesamowitego.
Długo wczoraj rozmyślałam jak Kate ma przekichane, bo pamiętam poród i myśl, że nie chce, żeby mnie ktokolwiek teraz oglądał, a co dopiero mówić o dwóch setkach wycelowanych we mnie aparatów i tysiącach uszów, próbujących podsłuchać czy wrzeszczę... Wreszcie doszłam do wniosku, że po to ją szkolili i sama sobie takie życie wybrała.
Zresztą - po wyjściu ze szpitala wyglądała tak zjawiskowo, że mogłam tylko odgryźć sobie palce z zazdrości!

Kilkakrotnie dziś spotkałam się z określeniem "biedne dziecko"
Serio?
Biedne dzieci, to te znajdywane w melinach, bite, głodzone i zakopywane pod gruzem!
Temu nigdy nie zabraknie żadnej z rzeczy materialnych, będzie miało możliwość rozwijać wszelkie swoje pasje, wybrać szkołę jaką zechce.
Że będzie często zostawiał z niańkami? A jak zwykła matka wraca do pracy i oddaje dziecko do żłobka, to nie wychodzi na jedno?
Że będzie od maleńkości miał lekcje etykiety? Lepsze to niż gdyby go miała uczyć ulica...
Że stale w blasku fleszy? Lepsze to niż by miał go nikt nie zauważać.
Że go wyszkolą na króla? A lepiej by mu było jako smakoszowi piwa z budki?

Jednego mu można współczuć - i musi to być największy ból ludzi bardzo bogatych - nigdy nie będzie wiedział czy ludzie lubią go za to, jaki jest, czy za to, że kiedyś będzie królem i będzie im mógł coś załatwić. Mam nadzieję, że nauczy się dobrze dobierać znajomych

Prawda jest taka, że nie media i nawet nie Mistrz Ceremonii wychowuje dziecko - dziecko wychowują rodzice, a tych ma o tyle mądrych, że zginąć mu nie pozwolą.
Miłości mu też nie braknie.

Nie współczuje Baby Cambridge i nikt nie powinien.
Nie przeszkadza mi, że w wiadomościach mówią tylko o nim.
Nie przeszkadza mi atmosfera świętowania, niebieski wodospad Niagara, obniżki w sklepach, salwy i fanfary.
Nie wiem czy ludzie są dziś tak zawistni (o co ja pytam...), tak skupieni na sobie (yhhmm...) i z taką postawą rozczeniową, że nie potrafią się cieszyć szczęściem innych?
Telewizor można wyłączyć, portale informacyjne ominąć, kiedy temat nie pasuje... No tak - ale po co skoro można ponarzekać i pokazać jak bardzo jest się ponad głupim ludem zachwycającym się nowym życiem...
(Niektórzy muszą być szalenie nieszczęśliwi i wieść nieudane życie)

Życzę Królewskiemu Dziecku i Rodzicom szczęścia, zdrowia i cierpliwości - później się przyda...:)



A czy Wam bardzo przeszkadza, że innym się udało?









poniedziałek, 22 lipca 2013

Nie znoszę poniedziałków.

Niby powodów nie mam - wszak jestem matką nie pracującą, SIEDZĘ w domu i taki niczego winny poniedziałek krzywdy w postaci pójścia do pracy mi nie robi...
Nie wiem. Może to siła sugestii.
A może Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego, który - jak wiadomo - bywa przedłużony i u mnie kolejny miesiąc z rzędu nie zmienił się na czas w Zespół Wściekłości Miesiączkowej.

Zaczęło się od pobudki - nastąpiła w trybie wierzgactwa, więc z objęć Morfeusza wyrwał mnie potężny kop wcale niepotężną gierką i kuks w nochal małą rączką.

Skoro wstaliśmy - trzeba zjeść kaszkę. Mleko w mikrofali zamieniło się w ser.
 Ale jest modyfikowane! Zanim rozrobiłam porcje całość była za zimna, żeby rozmieszała się kaszką... Zostało gotowanie w garze.
Nim wyjęłam gar Michał radośnie zdjął pieluchę i próbował ją zjeść.

Dziecko nakarmione - czas na śniadanie Kempka: chleb zamrożony, grzanka miękka (nie znoszę), pomidor spadł na ziemię (oczywiście pokrojony, oczywiście w paprochy).
Kawa! Może mleko w nie gorącej kawie się nie zwarzy? A jednak... Zwarzy.

Ktoś na klatce zaczął odkurzać i robił to - z zegarkiem w ręku - ponad 20 min. Michał w panice (odkąd kupiliśmy Henryka odkurzacz go przeraża). Norma.

Duchota jak 150, chociaż słońca zero - to mnie akurat cieszy, bo preferuję zimę i upały może sobie zabrać ktoś inny. Żeby jeszcze w tej duchocie szło oddychać...

Szybki prysznic i szybki bunt - Michał postanowił nie siedzieć w krzesełku, jak zazwyczaj, więc zanim ja się umyłam i ubrałam on zdołał przeczołgać się wokół kibla, pogrzebać w koszu na śmieci, rozwinąć papier, rozbroić krem, porozrzucać ręczniki, z całej siły grzmotnąć głową w umywalkę i z miłością przytulić szczotkę klozetową.

W kuchni odkryłam, że do mycia jest plata ORAZ obciekacz ORAZ zlew - wszystko jak na złość nierdzewne i na wszystkim widać KAŻDY zaciek, więc mleczko w dłoń i ochoczo (yhhmmm...) szoruje. Michał w tym czasie powywalał rzeczy z lodówki, wyjął z szafy WSZYSTKIE gary i miski, 40 razy z całej siły zatrzasnął drzwiczki pralki, wyrwał z niej szufladę na proszek, pogrzebał w koszu, połamał plastikowe pojemniki, stanął na otwartych drzwiczkach piekarnika, zerwał z niego uszczelke i wylał wodę z dzbanka. Kiedy wreszcie kończyłam chować wszystko na miejsca, naprawiać pralkę, wkładać uszczelkę i ścierać wodę, radośnie porwał wytłaczankę jaj i z pełnym uśmiechem sprawdził co będzie, jeśli obróci ją o 180 stopni. Zdążyła mi jeszcze mignąć myśl o kotletach z jajek, które miały być jutro na obiad, później wizja Micha przywiązanego do szczebelków łóżka i wymsknęło mi się "Ja Cię do żłobka oddam!", ale złapać w locie nie zdążyłam. W sprzątaniu rozbitych jaj staje się powoli ekspertem.

Wreszcie wcisnęłam Michałka w krzesełko, zatkałam - bardzo pedagogicznie - paczką ciastek i wzięłam się za zmywanie. Bojler jest zepsuty, więc woda była zimna (ale za to kąpiel miałam dziś we wrzątku - a bywa na odwrót). Na szczęście długo nie musiałam zmywać,  bo Michał stwierdził, że zabawniej niż jeść jest wyjmować czekoladowe ciastka z buzi i rozsmarowywać na białym bodziaku, a resztę wyrzucać za burtę. Podejrzanie szybko się skończyły, więc postanowił rozbujać krzesełko, żeby móc wypaść i zebrać rozrzucone...

Teraz śpi. Aż cud, że tak wcześnie.

Jak obstawiacie - dalej będzie lepiej czy już tylko gorzej i od razu się popłakać?







niedziela, 21 lipca 2013

Mysz

Wracam z kolacją do pokoju. Nagle jak mi coś nie zaszura nad głową...
- Kurde, chyba znowu coś lata po stryszku!
- No co Ty?!
- Mówię Ci, wyraźnie słyszę szuranie!
(Majlord podchodzi)
- Ja nie będę tam właził, niech Paul sam za tym gania!
- Słyszysz?
- Nie.
- Ścisz telewizor. Słyszysz?
- Nie, nic nie szura.
- No przecież wyraźnie słyszę! Weź krzyknij, wtedy się poruszy!
- O!
- A nie, kurde, to płatki na mojej galaretce szeleszczą...
 
Mina Majlorda bezcenna :D