Przyszli i zostali:

niedziela, 1 września 2013

Propozycja...do odrzucenia

Mam ci ja blog - poza tym gdzie się znajdujemy i poza kosmetycznym. Kulinarny. 
Ani to mistrzostwo świata, ani dno totalne, ale radzi sobie nieźle i jego statystyki całkiem mnie radują.
Jest to moje cacuszko, ale tyłków nie porywa - tym większe było moje zdziwienie, gdy odkryłam w skrzynce propozycje współpracy. Wcale nie pierwszą i chyba w tym rzecz.
Pierwsze kilka zdań było miodem na mą duszę - już widziałam jak zostaje Wielkim Blogerę, gotuje dla prezydenta i dziele się przepisem na wojskową grochówkę z księciem Harrym.
Ups... Chyba nie ja jedna.
Im dalej w tekst, tym bardziej mina mi rzedła, bo bardzo całość wyglądała na kopiuj-wklej.
Mogłabym to wybaczyć...
Ale jaką oni mieli dla mnie PROPOZYCJE!

W skrócie: ja wstawiam na bloga reklamę ich sklepu (i ona tam zostaje na święte zawsze), a w zamian dostaje prowizje, gdy ktoś wejdzie z mojego bloha i coś u nich kupi.

Armature prowadzą - kafelki, zlewy i sedesy.

Bo przecież każdy siłą skojarzenia z bloga kulinarnego przechodzi do sklepu i klika "zapłać" przy sedesie w kwiatki za pięć tysięcy.
Prawda?
Żaden logiczny człowiek (który akurat nie jest szejkiem) nie wchodzi do takiego sklepu, nie woła do Starego "Ej, znalazłam wanne w kształcie gwiazdki za 10 tysi", nie cuci później Starego, który przy cenie dostał zawału, ewentualnie zakrztusił się bigosem, nie wraca po roku (dziesięciu wizytach w banku i trzech pożyczkac od teściowej) na powyższą stronę korzystając z google, albo własnych zakładek.
Nie.
Spisujesz przepis na placek drożdżowy, widzisz złoty kran na reklamie, wchodzisz i kupujesz.
A ja mam z tego oszałamiającą prowizje. Po prostu czysty zysk.

Gdybyście wszyscy zaczęli robić remonty mogłabym nawet zostać milionerem.
Ale to się raczej nie stanie - uważam takie z tyłka wzięte reklamy za zaśmiecanie bloga.

Nie mam zmysłu do interesów, nie? :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz